ARNOLD PARSZAWIN ARNOLD PARSZAWIN
336
BLOG

JAK NIEMCY WYZWALALI POLSKIE OBOZY ŚMIERCI

ARNOLD PARSZAWIN ARNOLD PARSZAWIN Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

(TEKST OPUBLIKOWANY PO RAZ PIERWSZY W ROKU 2010)

Niemcy to genialna nacja, powtarzam to do znudzenia przy każdej możliwej okazji. Rozliczne talenty i zasługi predestynują ich do odgrywania należnej im roli światowego mocarstwa. Jeśli do osiągnięcia celu nie starcza im siły ognia i żelaza, gdy okazuje się, że nawet pieniądza nie dość, w odwodzie mają zawsze swoją inteligencję i cierpliwą systematyczną pracę. Dzięki tym cnotom, nie ma dla nich spraw przegranych, nie ma rzeczy niemożliwych, każda historyczna katastrofa w ostatecznym rozrachunku jest dla nich lekcją, z której potrafią wyciągnąć sobie właściwe wnioski.

Dwadzieścia lat wystarczyło, by mogli opowiedzieć światu niecałkiem prawdziwą, choć niewątpliwie interesującą, historię o tym, jak to miłujący ponad wszystko wolność obywatele byłej NRD w heroicznym akcie nadludzkiej odwagi wespół z towarzyszem Gorbaczowem obalili komunizm, i nikt nie wyśmiał ich opowieści – świat im uwierzył, w ogłupiałym podziwie aż otworzył usta! I jeszcze inna pisana po niemiecku bajka. Sześćdziesiąt pięć lat temu Rosjanie dosłownie o włos ubiegli Niemców w wyzwalaniu polskich obozów koncentracyjnych. Doprawdy niewiele brakowało. Gdyby nie zaangażowanie wermachtu na froncie, niemieccy rycerze, realizując testament bohatera germańskiej mitologii, Graffa von Stauffenberga, na pewno zrobiliby wszystko, by otworzyć bramy lagrów na oścież, zapewniając uratowanych przed niechybną śmiercią więźniów, że nic im już nie grozi, że piekło polskich obozów zagłady nigdy się już nie powtórzy.

A teraz całkiem poważnie, bo sprawa ze wszech miar na to zasługuje. Gdy jakaś francuska bądź amerykańska gazeta pisze o „polskich obozach koncentracyjnych” mamy do czynienia z pożałowania godnym przejawem złej woli, względnie głupoty. Gdy to samo czynią niemieckie media bądź państwowe instytucje, jest to już przejaw niesłychanej bezczelności. Z polskiego punktu widzenia sprawa wydaje się oczywista. Równie oczywistym wydaje się, że sprawa domaga się, stosownej do stopnia bezczelności, naszej oficjalnej reakcji. Fakt, że pomimo polskich protestów i późniejszych sprostowań, podobne kłamliwe enuncjacje prasowe pojawiają się wciąż od wielu już lat daje do myślenia i prowadzi do dwóch dość logicznych wniosków, o których poniżej.

Po pierwsze, tłumaczenia, że mamy do czynienia z przypadkowymi, nic nie znaczącymi, incydentami – językowymi niezręcznościami – zakrawają na jawną kpinę i obrażają inteligencję osób cokolwiek zorientowanych w temacie. Gołym okiem widać, że istnieje jakieś zapotrzebowanie na podobne „polskie” lapsusy, przytrafiają się one bowiem regularnie najbardziej szanującym się, opiniotwórczym publikatorom, gdzie nie toleruje się tak rażących uchybień i przeinaczeń. Chyba, ze czemuś służą. Możliwych odpowiedzi na pytanie, czemu mogłyby służyć, jest wiele, a co gorsza pozostają one w sferze spekulacji. Gdybym miał pokusić się o sformułowanie jednej, najbardziej prawdopodobnej, to uznałbym, że mamy do czynienia z systematycznym testowaniem naszej determinacji i skuteczności w obronie niewygodnych dla innych polskich racji historycznych. Czym kończy się ustępowanie pola w dziedzinie polityki historycznej, jakie są konsekwencje rezygnacji z publicznego prezentowania swojej wersji wydarzeń, mogliśmy zaobserwować przy okazji listopadowych obchodów w Berlinie.

Wniosek drugi to smutna konstatacja dotycząca znikomej skuteczności polskiej samoobrony przeciwko powtarzającym się medialnym prowokacjom. Każdorazowo protesty polskiej dyplomacji sprawiają wrażenie pustego rytuału, odprawianego na potrzeby krajowej opinii publicznej przy założeniu, że i tak w przyszłości nie da się zapobiec dalszym prowokacjom. Realnym problemem, moim zdaniem, nie jest brak dobrego pomysłu na rozwiązanie uciążliwej sytuacji, a raczej brak woli i odwagi poważnego, a nie tylko pozorowanego, zmierzenia się z nią. Taką grę pozorów w tej sprawie prowadził parę lat temu rząd PiS-u, dumnie głoszący nadrzędną potrzebę obrony polskich interesów narodowych. Tym bardziej naiwnością byłoby oczekiwanie jakichś ostrych i zdecydowanych poczynań w tej mierze w Polsce Tuska, gdzie politykę, tę wewnętrzną jak i zagraniczną, podporządkowano doktrynie zerowej asertywności, głoszącej wszem i wobec: „róbta, co chceta, byle byście tylko nie zaszkodzili naszym szansom w kolejnych wyborach”.

    I na koniec całkowicie wykonalny pomysł na zachęcenie zachodnich dziennikarzy i oficjeli do historycznej refleksji i na zniechęcenie ich do bezmyślnego powtarzania frazy o „polskich obozach zagłady”. Przy okazji kolejnej (co niechybnie za niedługo znów nastąpi) tego typu publikacji w medium, za nią odpowiedzialnym, poza żądaniem sprostowania należałoby upublicznić oficjalną zapowiedź, że w przyszłości każde podobne przekłamanie traktowane będzie przez państwo polskie jako świadome oszczerstwo i z automatu kierowane będzie na drogę sądową, bez uprzedniego wezwania do sprostowania i przeprosin. Gdyby jednak za czas jakiś sytuacja po raz kolejny się powtórzyła (z tym samym, czy jakimkolwiek innym medium) trzeba by z żelazną konsekwencją zastosować zapowiedziany schemat postępowania i wystąpić z pozwem do stosownej instancji sądowej – oczywiście przy spełnieniu wszystkich zasad prawniczej staranności i profesjonalizmu. W przypadku wygranej prewencyjne korzyści dla Polski byłyby oczywiste i raczej kończące ten ciągnący się bez końca kontredans. Niestety, jak mocno byśmy sobie tego nie życzyli, nie można jednak wykluczać porażki – przegranej w tego typu bezprecedensowej sprawie. Temidzie nie raz zdarzało się już wszak miast z zawiązanymi oczyma sądzić zaledwie z jednym okiem przymrużonym. Ale nawet pomimo istniejącego ryzyka, również w przypadku niepomyślnego wyroku korzyści dla polskich racji byłyby bezsporne i raczej rozstrzygające. Bo tak czy siak edukacyjne i, nazwijmy to, propagandowe zalety takiej sprawy byłyby trudne do przecenienia. Polski punkt widzenia ze względu na precedensowy charakter i medialność sporu zyskałby niepowtarzalną szansę skutecznego przebicia się do zachodniej opinii publicznej i paradoksalnie im dłużej i mozolniej wymiar sprawiedliwości przeżuwałby tę niestrawną żabę tym lepiej. Po takim sądowo-medialnym spektaklu szanujące się media zaczęłyby wreszcie traktować sprawę z należytą powagą, a tłumaczenia dziennikarzy, zasłaniających się nieświadomością i językową niezręcznością dla nikogo nie byłyby już wiarygodne.

Prawda, że całkiem proste? Żebyśmy tylko kiedyś tak naprawdę chcieli chcieć.

 

 

znany z tego, że jest nieznany

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura